Izaak Cylkow – Izraelita 1879
… Wzniosła treść uroczystości dzisiejszej, wyrażona w modlitwach naszych, każdemu z nas jest znaną. Przemawia ona głównie do serca, do uczucia naszego. Ale pragnął bym trafić raczej do waszego przekonania. Jest to zadanie trudniejsze, bo przekonanie leży głębiej, a dzień taki, jakich w każdym razie nie wiele w życiu naszem liczymy, domaga się od nas, byśmy położenie nasze bliżej rozważyli.
Stosunki naszego ogółu nie są zadowalające. Sądy o naszem społeczeństwie, zawsze nieprzychylne, przybierają w czasach naszych kierunek coraz bardziej namiętny. Namiętność zaś nie zna ani prawa, ani reguły, i dla tego zdaje się jej, że nigdy nie błądzi. Nam jednak nie wolno i błędu lekceważyć. Powinniśmy ocknąć się z obojętności, zobaczyć gdzie zło ukryte, i na jakiej drodze zapowiedz mu należy.
Zyskać opinję, zyskać szacunek ludzi, nie jest czemś – jest to wszystkiem.
Zamierzam mówić dzisiaj o kilku środkach, które wedle mędrców naszych zdolne są nawet sąd Boży odmienić. Nie ulega wątpliwości, że mogą one i na sąd ludzki wpłynąć.
„Cztery rzeczy uchylają wyrok zapadły na ludzi. Zmiana miejsca, zmiana nazwy, głośne wołanie, i cnota”.
Nie ma zapewne różnicy, na jakiem miejscu dom się buduje – może ono wszędzie, równie silne i niewzruszenie, stanąć; ale jest różnica, na jakim gruncie życie się wznosi. Pod tym względem grunt wiele stanowi. Prorok Jeremjasz woła: „Biada tym, którzy budują domy swoje bez sprawiedliwości, a wznoszą piętra ich bez prawa.” Krzywda i bezprawie niebezpiecznym są gruntem dla każdego bytu – dla bytu społeczeństw zaś są pewną i nieuchronną zgubą. Jestem silnie przekonany, że nieuczciwość i niesumienność wszędzie w równej mierze są rozpowszechnione, że fałsz i bezprawie na każdym gruncie krzewią się i rozrastają = wiemy to wszyscy doskonale; ale na naszym gruncie się ich szuka i baczniej i pilniej śledzi, niż gdziekolwiek. Jesteśmy ważniejsi, niż się nam zdaje. Stanowiliśmy i stanowimy zawsze odrębną kwestję, którą się świat uporczywie, bez strudzenia i znużenia zajmuje. Nauczyciele moralności wzięli izraelitów w szczególną swą opiekę, i zdawałoby się, jakby wszystkie swe usiłowania, wszystkie swe gorące intencje do nich głównie skierowali. Jest to jedna z nieponętnych cech przeszłości – spuścizna danych czasów, którą przyjąć musimy. Ale objaw ten nie jest bez przyczyny. Jeżeli nie pod moralnym, to zbudowała jednak społeczność nasza pod materjalnym względem na odrębnym gruncie byt swój…
Zatrudnienia, którym się większość nasza poświęca, nie ma tak realnej podstawy, żeby każdy ich potrzebę i pożyteczność na razie mógł wyrozumieć. Tym, którzy znaczenia podobnych zajęć nie pojmują, a pracy rozumu nie dostatecznie oceniają, zdaje się, że domy wszystkich izraelitów zawieszone są w powietrzu, i że fundamenta ich bytu koniecznie na pajęczych nitkach oparte być muszą. Próżnię tym sposobem utworzoną, wypełniają najróżnorodniejsze domysły o wyzyskiwaniu, wiarołomstwie, przebiegłości, chytrości i zdradzie. To też wszelkich użyć nam należy środków i żadnych nie szczędzić usiłowań, aby pozorom i sądom takim zapobiedz. Musimy się starać przedewszystkiem o to, abyśmy powoli i stopniowo grunt bytu naszego zmienili. Nie jest on ani bezpieczniejszym, ani trwalszym, od wszystkich innych, ani mniejsi ciała i duszy na nim się szafuje.
Zapewne, trudno od razu tego dopiąć – ale nadanie kierunku, przygotowanie początków zmiany, leży zawsze w granicach możliwości. Pokażmy wzrastającym pokoleniom, że nie jedno tylko istnieje pole życia, że nie muszą się cisnąć koniecznie na ową utartą drogę, na którą wszyscy się tłoczą, i na której po większej części, okryci pyłem i znojem, zbici i zgnębieni, popychani i znużeni, do kresu swej pielgrzymki dochodzą. Pokażmy im, że są inne, spokojniejsze i jaśniejsze obszary, i inne ścieżki, nie tak tłumnie uczęszczane, na których łatwiej wyminąć się można, że błogosławieństwo Boże jest wszędzie, gdzie jest praca uczciwa i usilna, i że nie wszystkie owoce są gorzkie i zgniłe, których ojcowie nasz nie zrywali… W tym kierunku zwracać się powinny usiłowania lepszych z pośród nas, usiłowania intelligencji naszej, której żywotne interesa ogółu, do którego należą , nie są obojętne. Tak, przedewszystkiem zmieńmy nasze miejsce!
Ale równie ważna jak zmiana miejsca, jest zmiana nazwy. Mędrcy nasi odróżniają pod tym względem dwie klassy ludzi. O jednym powiadają: „Imię ich ma pierwszeństwo przed nimi,” o drugich: „Oni mają pierwszeństwo przed swem imieniem”. Zdaje mi się, że większość nasze raczej do tych ostatnich należy. Imię nasze, imię całego naszego społeczeństwa, małą i podrzędną tylko ma wagę, gdzie idzie o osiągnięcie osobistej korzyści. To też to imię nase wcale niepochlebnego nabrało znaczenia. Tak jest, ono splamione i skalane. Możemy śmiało to zdanie podkreślić, a niedopuścimy się jeszcze żadnej przesady. Jeżeli sąd ludzki jest zarazem i wyrokiem Boga, to na pomyślny jego wyrok liczyć nie możemy. Musimy imię nasze zmienić! Nie powiem, żeby to łatwem było zadaniem, ale kierunek ku temu zawsze jest możliwy. Więcej dobrej woli – więcej oświaty i mniej samolubstwa! a uzyskamy nazwę, która religji naszej bynajmniej nie zaszkodzi – nazwę obywateli. Nie idzie o prawa i przywileje, które miano to nadaje, i z których mniej czy więcej korzystamy, ale idzie o nabycie tego tytułu na własność. Własność jest niezaprzeczona i trwała, i znaczy więcej, niż używalność. Inni nabywają tę własność w kolebce, bez trudu i pracy – samem prawem urodzenia. Dla nas jest ona nagrodą zasługi. Jest to tytuł tak piękny, że warto dlań zasługi położyć. Innych wyklucza występek z towarzystwa ludzi, nas wyłącza – nasze imię. Jest to niesprawiedliwość. Ale starajmy się, żeby niesprawiedliwością pozostało. Zmieńmy znaczenie nazwy naszej!
Głośne wołanie jest rzecim środkiem, itóry wyrok Boży uchylić może. Zadaniem naszem nie jest, abyśmy ujemne nasze strony za wszelką cenę ukrywali, i tylko na dobre przykłady, na piękne zwyczaje, na rozumne urządzenie, nacisk kładli. Nie potrzebujemy się chować z niedostatkami naszemi, bo ich nam nikt nie ukradnie, systematyczne uniewinnianie się i wieczne usprawiedliwianie tego, co usprawiedliwiać się nie daje, i usprawiedliwianem być nie powinno, rzuca cień nieufności na cały charakter naszego ludu. Ani procy, a ni mędrcy nasi nie uważali za zadanie swoje współczesnych swych współwyznawców uniewinniać; ale byli zawsze pierwszymi, którzy publicznie zdrożności ich karali.
„Nie powiedzie się temu, kto błędy swe ukrywa, ale uzyska pobłażanie, kto je wyzna i porzuci” – jest starą regułą. Nie należy nam czekać na to, aż je inni, z pozoru i jednostronnie tylko sądzący, na widok wyprowadzą, i z każdego komara słonia wytworzą. Nasze zdrożności nie są specjalnie żydowskiej natury. Pod każdym innym względem można nas uważać za odrębnych ludzi, ale nasze wady i błędy do wszystkich innych najzupełniej są podobne. Panteon złego otwarty jest dla każdej wiary. Nazwijmy wszystko po imieniu: nizkiem co jest nizkie, i podłem co jest podłe, a nazwą i inni „pięknem i chwalebnem”, co jest piękne i chwały godne. Wszelka zasłona rodzi podejrzliwość, ma jak strach wielkie oczy, które w olbrzymich rozmiarach widzą. W ten sposób wzrósł już niejeden współwyznawca nasz do wielkości Oga, króla Basztanu, pod którego stopami ziemia drżała, i nieraz już miała oś świata pęknąć dla tego, że izraelita bliźniego swego skrzywdził. Otóż, wszystkie te niebezpieczeństwa możemy usunąć – wołajmy głośno!
I jeden jeszcze środek podają mędrcy nasi, najpewniejszy, najnieomylniejszy – cnotę. Jest to stary wyraz, ale to nic nie znaczy – rzecz, którą określa, jest bardzo pożyteczna. W życiu jednostek może ta pożyteczność mniej być wydatną; ale im szerszem będzie koło, które wzrok nasz ogarnie, tem wyraźniej spostrzeżemy ślady dobroczynnej jej działalności.
W istocie, żadna jeszcze społeczność bezkarnie odwiecznych praw jej nie naruszyła, i przeciwnie, jeszcze jej żaden lud bez korzyści dla siebie nie pielęgnował. „Cnota wywyższa narody” – jest ich chlubą i ozdobą, stanowi o ich wielkości i sile. Dla nas jednak jest ona nierównie większej wagi. „Za cnotą, za cnotą ci dążyć, abyś żył” - jest dla nas, nie retoryczną, ale faktyczną prawdą.
Inne społeczeństwa mogą i powinny dążyć za tem, aby je ceniono, aby je szanowane i lubiano, my musimy za tem dążyć, Izrael nie może się wspierać ani na bogactwie, ani na znaczeniu i wpływie, a ni na żadnej materjalnej potędze – jego obroną może być tylko jego cnota. Jeżeli chcemy wyrok Boga uchylić i nas ludzi zmienić –pielęgnujmy cnotę!
Rabin Izaak Cylkow
Urodził się w Bieżuniu w 1811 w tradycyjnej rodzinie żydowskiej. Kształcił się w Warszawskiej Szkole Rabinów, a następnie podjął studia filozoficzne i teologiczne w Berlinie.
W latach sześćdziesiątych XIX wieku rozpoczął wygłaszanie kazań w języku polskim w synagodze w przy ulicy Daniłowiczowskiej w Warszawie. Jego kazania zostały dwukrotnie wydane drukiem w zbiorach „Kazania i nauki” w 1901 oraz w 1913 pod tym samym tytułem. Był także autorem przekładu modlitw, jego tłumaczenie ukazało się w 1912 „ Machzor, czyli modły na wszystkie święta.”
W 1878 wygłosił kazanie w języku polskim z okazji otarcia Wielkiej Synagogi przy Tłomackiem w Warszawie, gdzie pełnił funkcję kaznodziei przez wiele lat.
Tłumaczył na język polski księgi biblijne. Tej pracy poświęcił trzydzieści lat. Jako pierwsze ukazało się tłumaczenie Psalmów w 1883, następnie Pięcioksiąg w 1895, kolejno księgi prorockie i Pisma.
Był propagatorem zbliżenia polsko – żydowskiego oraz polonizacji i akulturacji Żydów. Uważał, że Żydzi żyjący w Polsce powinni strojem, obyczajami i językiem przystosować się do większości społeczeństwa. Według Cylkowa Żydzi powinni przestrzegać norm przyjętych przez społeczność, wśród której żyją o ile nie kolidują one ze religijnym prawem żydowskim.
Ideałem Cylkowa stał się Polak wyznania mojżeszowego Był przeciwnikiem sekularyzacji szerzącej się wśród postępowych Żydów, stąd język polski był dla niego narzędziem dotarcia do coraz bardziej oddalających się od judaizmu współwyznawców. Cylkow uważał, że język polski powinien być pomostem łączącym religijnie zaangażowanych i obojętnych dla religii.
Zmarł w 1908 w Warszawie.